TOP 10: najgorsze lektury szkolne
Jako
że ostatnio na blogu pojawiło się zestawienie najlepszych lektur
szkolnych („TOP
10: najlepsze lektury szkolne”), nadszedł czas na listę
najgorszych z nich, które już niejednemu przyprawiły kłopoty w
całej jego karierze szkolnej. Podobnie jak w poprzednim przypadku:
pozycje znajdujące się w tym poście nie są moją subiektywną
opinią, lecz zdaniem wielu osób, z którymi rozmawiałam na ten
temat. Kolejność jest zupełnie przypadkowa.
Niezrozumiały
i dziwnie brzmiący tytuł, masa ukrytych przekazów i przesadnie
ironiczny przekaz dzieła – tak, oto „Ferdydurke”,
które trzeba czytać z
niemałym, a wręcz mocno męczącym i nieprzerwanym skupieniem, żeby
cokolwiek zrozumieć – a jak już się wydaje, że coś jest
zrozumiałe, okazuje się, że wcale takie nie jest. Książka niby
epizodycznie przewija się na kilku lekcjach języka polskiego, a
jednak nie sposób opisać, jakie emocje lektura wywołuje w
uczniach.
I
choć II cz. „Dziadów” z
reguły przypadła wszystkim do gustu, o tyle już III. cz.
niekoniecznie. Może to przez to, że nie zostało poświęcone jej
za wiele uwagi?
Tutaj
także.
Opisy
natury rozlazłe na pół książki, z najmniejszymi szczegółami składającymi się na aktualny stan pory roku, jaka akurat nastała
w książce. Dokładnie tak. Skoro sam opis krajobrazu został tak
dokładnie opisany w lekturze, to aż strach pomyśleć, ile
szczegółów autorka umieściła jeszcze w jego dalszej części.
Chyba
najtrudniejsza ze wszystkich lektur, znienawidzona za swą złożoność
przez uczniów piszących maturę. Bo „Wesele” jest jak czeski film –
każdy czyta, nikt nic nie wie, dopóki pani polonistka nie
przetłumaczy znaczenia lektury prostszym językiem. Czytać nikt
nie chce, a znać trzeba.
Choć
mnie osobiście „Przedwiośnie” bardzo się podobało, niestety, niewiele osób popiera mój
entuzjazm. Coś tam o szklanych domach, coś tam o perypetiach
bohatera. Taka lektura, której nie wiedzieć czemu, nikt nie chce
czytać.
A wy którą lekturę szkolną wspominacie najgorzej?